niedziela, 19 lipca 2009

Andaluzja


4:30, KOTY I POWROTY



Od dwóch tygodni nie piłam herbaty. I zapomniałam o tym zupełnie. Że nie piłam. I chciałoby się powiedzieć - i żyję. Bez tej codziennej rzeczy, oczywistej. Dopiero dziś, gdy usiadłam przy stole, po powiedzmy sobie trochę odespanej nocy w podróży, uświadomiłam sobie, że tyle dni nie piłam herbaty. I w ogóle. Nie otwierałam skrzynki pocztowej. Od dwóch tygodni. A z poczty, którą można brać do ręki jest list z banku, elle decoration i kartka z zachodem słońca wypisana pospiesznie i za to jestem wdzięczna. Dla kotów czwarta trzydzieści nad ranem nie miała znaczenia. Przyszły. Przywitały. Dziś należy im się długie leniwe głaskanie. Choć sama nie wiem komu jest bardziej potrzebne. I drapanie za uchem, pod obrożą z dzwoneczkiem żeby ptaki słyszały, że nadchodzą. Takie drapanie lubią najbardziej.
Dorwałam się do książek kucharskich. Porozwalałam. Czego to ja teraz nie ugotuję...
Potykam się o walizki. Otwarte, ale nie rozpakowane jeszcze. A niech sobie leżą. Chociaż jeszcze przez chwilę. Babcia by powiedziała, że w niedzielę się prania nie robi więc będą musiały poczekać do poniedziałku. Nie na środku są przecież. A szkoda. Przypominają Andaluzję. Buty, które przetarły stopy, buty, które nagle zrobiły się za ciasne, klapki. Klapki. Do poniedziałku, kiedy wszystko wróci do normy, dawnego porządku. Stęskniłam się za tym.

Tańczą krzykiem. Brzmieniem desek. Parzą bardzo dobrą kawę. Dzielą się jedzeniem. Pod każdym względem. I dumni są z tego. Gdy poprosiliśmy o najbardziej lokalne tapas, sam kucharz zaangażował się całym temperamentnym sercem i dumą z tego co ma do zaoferowania. Wskazał całą blachę pysznej bardzo lokalnej potrawy, dopiero co przygotowanej, koniecznie do spróbowania. Koniecznie. A jak próbowaliśmy tej lokalnej dumy i mruczeliśmy z uznaniem to wyglądał z kuchni raz po raz wycierając ręce o fartuch.
Zakochałam się w gazpacho. Próbowałam na każdym przystanku, było w różnych wersjach od tych z łyżką po te w szklance z dużą kostką lodu. Dość słone, ale bardzo, bardzo orzeźwiające. Nie wyobrażam sobie tego lata bez gazpacho.
Można iść upalną ulicą i zatrzymywać się przy otwartych drzwiach. Nie wchodzić. Przystanąć. Każde z nich niesie swoją porcję chłodu. Zatrzymać się jak M. przed każdą lodziarnią. Postać albo kupić porcję lodów. M. tak długo wybiera smaki. Podchodzę i mówię szybko - weź ten, ten i ten. Sorbety są najlepsze latem.





10 komentarzy:

Agata Chmielewska (Kurczak) pisze...

jak Ci zazdroszczę tych przeżyć

Patrycja pisze...

Pięknie.
Samo słowo "Andaluzja" działa bardzo silnie na moją wyobraźnię.
I założę się, że wszystko robiliście i smakowaliście chwile POWOLI...;)

Pozdrawiam Lisiczko!

Anonimowy pisze...

Andaluzja! Ole! Niesamowite miejsce, Niesamowici ludzie, no i companieros co sie nawet spiworem podziela..!
Sciskam
E.
ps. Fotki jak zwykle zaczarowuja!

Ewelina Majdak pisze...

Trzy razy sobie przeczytalam to, co napisalas. W glowie wiruja mi obrazy, bo zawsze jak cos czytam, to sobie to wyobrazam. Lokalne tapas, gazpacho, sorbety. Jak tam musialo byc Wam pysznie!
Mam nadzieje, ze pokazesz nam wiecej :)
Sciskam Cie mocno :*

ptasia pisze...

Andaluzja jest wspaniała... Pamiętam nasz wieczór z tapas w Granadzie ;) A w Rondzie byliście?
I pokażesz więcej?

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Cudna opowieść. To co, Lisiczko, gazpacho się szykuje...? :)

Liska pisze...

Pięknie. Mam nadzieję, że dostaniemy, przynajmniej wirtualnie, andaluzyjskich pyszności i inspiracji :)

lisiczka_bez_kitki pisze...

Pokażę. Tylko rozpakuję walizki, poukładam myśli, wygłaszczę koty i pozbędę się syndromu pourlopowego.

Tapas owszem, Ronda owszem (najpiękniejsza ze wszystkich!), companieros owszem, gazpacho owszem.

Pozdrawiam Wszystkich i dziękuję za komentarze :)

Idę się lenić.


Lisiczka (bez kitki).

online quran reading pisze...

idm pisze...